piątek, 15 maja 2009

"Hmmm nie wiem od czego zacząć dawno nic nie pisałem.. Skupie się na odpisaniu wczorajszego dnia. Wczoraj wraz z moja przyjaciółka wybraliśmy się do Katowic moim Nexusem..." - to jest niestety niedokończona część notki zredagowana przez moją przyjaciółkę ;)
Ciekawe jakie brudy chciała wyciągnąć na światło dzienne :P
No ale może ja dokończę wątek.
W czwartek musiałem jechać do Katowic do InterKomisu aby zorientować się w cenach kilku produktów.
Będąc już całkiem niedaleko od celu mój samochód zgasł na światłach i nie chciał odpalić.
Robił już tak nie raz, więc mało mnie to zdziwiło.
Spróbowałem ponownie go uruchomić, ale niestety z mizernym skutkiem.
W końcu zepchnęliśmy go na parking przy stacji benzynowej.
Poszliśmy na kawę i staraliśmy się wymyślić kogo można by poprosić o pomoc.
W końcu po trzech godzinach uratował nas Zel, który zaprzęgnął swoją Nexie do mojego Nexusa, troszkę pociągnął i samochód odpalił.
Do InterKomisu jednak nie dojechaliśmy, ponieważ straciliśmy i tak sporo czasu.
Musieliśmy jednak załatwić ważną sprawę dla mamy mojej przyjaciółki.
Dojechaliśmy do centrum, zaparkowałem na 3 min w miejscu przeznaczonym dla konwojów bankowych, Madzia pobiegła do sklepu i... nic nie kupiła, bo akurat zabrakło.
Także pół dnia spędzone w Katowicach bezowocnie.
Ale ciekawej było wczoraj:
Całą niedzielę spędziłem na bieganiu po lesie w Wiśle i strzelaniu do wrogów.
Jestem poobijany, podrapany i zmęczony ale zadowolony.
To nic, że znowu ustrzeliłem swojego członka drużyny.
Ale naprawdę myślałem, że to mój przeciwnik.
Miał krótki rękawek i kiepsko było widać czy ma na ramieniu żółtą opaskę.
Poza tym wydawało mi się niemożliwe, żeby nas człowiek w tak szybki tempie przebiegł na linię wroga.
Plan miał dobry, bo chciał zaskoczyć ich od tyłu, niestety pokrzyżowałem mu plany.
Stratę jednego nadrobiłem na szczęście ustrzeleniem trzech prawdziwych wrogów.
Ale najbardziej złości mnie fakt, że trzy razy dostałem w karabin i tylko raz w ciało.
Wg reguł karabin też gra, dlatego musiałem zejść z pola gry jako pokonany.
Nic nie pobije jednak Leszka, który do naszego kuzyna strzelił w szyję z odległości 2m zaraz na początku jednej z gier.
Cała zabawa skończyła się, gdy ja okopany za konarami drzew wymieniałem się seriami z moim kuzynem.
Sytuacja wyglądała tak, że ja puszczałem serię kulek w jego stronę, on się chował i następnie on próbował mnie ustrzelić i ja się chowałem.
Niestety ten pojedynek zakończył się remisem, ponieważ i mi i jemu w tym samym momencie zabrakło kulek.
No ale co się dziwić skoro jesteśmy "jednodniowcami" - czyli urodzeni w tym samym dniu, tylko w niewielkim odstępie lat.
700 kulek wystrzelane, ale wciąż czuję niedosyt i niezaspokojenie żądzy krwi! ;)