piątek, 15 maja 2009

"Hmmm nie wiem od czego zacząć dawno nic nie pisałem.. Skupie się na odpisaniu wczorajszego dnia. Wczoraj wraz z moja przyjaciółka wybraliśmy się do Katowic moim Nexusem..." - to jest niestety niedokończona część notki zredagowana przez moją przyjaciółkę ;)
Ciekawe jakie brudy chciała wyciągnąć na światło dzienne :P
No ale może ja dokończę wątek.
W czwartek musiałem jechać do Katowic do InterKomisu aby zorientować się w cenach kilku produktów.
Będąc już całkiem niedaleko od celu mój samochód zgasł na światłach i nie chciał odpalić.
Robił już tak nie raz, więc mało mnie to zdziwiło.
Spróbowałem ponownie go uruchomić, ale niestety z mizernym skutkiem.
W końcu zepchnęliśmy go na parking przy stacji benzynowej.
Poszliśmy na kawę i staraliśmy się wymyślić kogo można by poprosić o pomoc.
W końcu po trzech godzinach uratował nas Zel, który zaprzęgnął swoją Nexie do mojego Nexusa, troszkę pociągnął i samochód odpalił.
Do InterKomisu jednak nie dojechaliśmy, ponieważ straciliśmy i tak sporo czasu.
Musieliśmy jednak załatwić ważną sprawę dla mamy mojej przyjaciółki.
Dojechaliśmy do centrum, zaparkowałem na 3 min w miejscu przeznaczonym dla konwojów bankowych, Madzia pobiegła do sklepu i... nic nie kupiła, bo akurat zabrakło.
Także pół dnia spędzone w Katowicach bezowocnie.
Ale ciekawej było wczoraj:
Całą niedzielę spędziłem na bieganiu po lesie w Wiśle i strzelaniu do wrogów.
Jestem poobijany, podrapany i zmęczony ale zadowolony.
To nic, że znowu ustrzeliłem swojego członka drużyny.
Ale naprawdę myślałem, że to mój przeciwnik.
Miał krótki rękawek i kiepsko było widać czy ma na ramieniu żółtą opaskę.
Poza tym wydawało mi się niemożliwe, żeby nas człowiek w tak szybki tempie przebiegł na linię wroga.
Plan miał dobry, bo chciał zaskoczyć ich od tyłu, niestety pokrzyżowałem mu plany.
Stratę jednego nadrobiłem na szczęście ustrzeleniem trzech prawdziwych wrogów.
Ale najbardziej złości mnie fakt, że trzy razy dostałem w karabin i tylko raz w ciało.
Wg reguł karabin też gra, dlatego musiałem zejść z pola gry jako pokonany.
Nic nie pobije jednak Leszka, który do naszego kuzyna strzelił w szyję z odległości 2m zaraz na początku jednej z gier.
Cała zabawa skończyła się, gdy ja okopany za konarami drzew wymieniałem się seriami z moim kuzynem.
Sytuacja wyglądała tak, że ja puszczałem serię kulek w jego stronę, on się chował i następnie on próbował mnie ustrzelić i ja się chowałem.
Niestety ten pojedynek zakończył się remisem, ponieważ i mi i jemu w tym samym momencie zabrakło kulek.
No ale co się dziwić skoro jesteśmy "jednodniowcami" - czyli urodzeni w tym samym dniu, tylko w niewielkim odstępie lat.
700 kulek wystrzelane, ale wciąż czuję niedosyt i niezaspokojenie żądzy krwi! ;)

środa, 22 kwietnia 2009

Taniec.

Bawełniany podkoszulek bez rękawków włożony w spodnie, jeansy i czarne, święcące się buty.
Strój na pierwszy rzut oka śmieszny.
Ale tak właśnie wyglądaliśmy na tegorocznym Przeglądzie Sztuki Szkolnej w Tychach.
No i wbrew niedowierzaniom podobno wyglądaliśmy "szałowo"!
Wystawialiśmy salse.
Wszystko poszło ładnie i zgrabnie, jedna pomyłka, z której jednak wyszliśmy bez widocznej gafy :)
Dla celów wystąpienia ogoliłem nawet włosy pod pachami.
Trochę dzisiaj kuje, ale jako twardziel nie mogę narzekać ;)
Jaki wynik - nie wiem.
Dowiem się pewnie w piątek :)
Przy okazji spotkałem moje sąsiada, który obecnie prowadzi zajęcia w Fordzie.
I zaprasza mnie do siebie na kurs.
Może od przyszłego roku...
Miałem dzisiaj mocne postanowienie, że wstanę wcześnie rano, zabiorę psa i będę biegał.
Wstałem, ale wziąłem do ręki książkę, zacząłem czytać i tyle było z biegania.
Ale od jutra na pewno! ;)

wtorek, 21 kwietnia 2009

Kolejne zmiany

Powoli przestaję analizować kierunek w jakim zmierza moje życie.
Z obserwacji widzę, że średnio co pół roku następuje jakaś zmiana.
Koniec mojego stażu w firmie serwisującej kasy fiskalne.
Nie mogę pobierać zasiłku dla stażystów i równocześnie otrzymywać wynagrodzenie w innej firmie.
Musiałem podjąć decyzje.
I choć bardzo żałuję to postanowiłem skupić się na finansach.
Ta firma daje mi większe możliwości nie tylko jeśli chodzi o zarobki.
Ale pozwala się rozwijać i gwarantuje awans gdy naprawdę na niego zasłużymy.
Dlatego do końca tygodnia jestem stażystą, a od przyszłego poniedziałku zaczynam pełną parą pracę na stanowisku Konsultanta Finansowego.
Nadal jednak zachęcam do kupowania kas fiskalnych w tej firmie.
Pracują w niej ludzie oddani pasji.
Zależy im na klientach i na pewno nie potraktują Cię z góry.
Sporo się nauczyłem i na pewno ta lekcja życia pozostanie w mojej pamięci.
Jakby ktoś nie wiedział: Maszyny i Materiały Biurowe Michał Kuś, ul. Strzechy 31, Mikołów.

No a jeśli chodzi o sprawy finansowe to na pewno chętnie pomogę, a przynajmniej postaram się coś doradzić.

Mój pies waży 18kg.
I nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że jego rodzeństwo waży 11/12 kg.
Podobno jego waga może osiągnąć 35kg.
On już ma tyle siły, że trudno go czasem na smyczy utrzymać a co dopiero jak będzie 2 razy większy.
Zaczynam oszczędzać aby iść z nim na szkolenie.
Jest bardzo posłuszny i szybko się uczy, ale na pewno przydałoby mu się trochę fachowej ręki.
Powoli chyba będę mógł zacząć z nim biegać i skończą się moje wymówki, że samemu to nudno.
Będzie trzeba zabrać się za swoją kondycję :)
A pogoda sprzyja!

piątek, 10 kwietnia 2009

Easter.

Ciekawą rzecz ostatnio przypomniał mi Zel.
Ze staroangielskiego słowem Eastre nazywano święto ku czci bogini wiosny i płodności.
Interesujące, nieprawdaż?
A w Polsce jest to tak ważne dla katolików święto.
No bo chyba każdy ma poczucie wartości na tyle rozwinięte, że stawia Święto Zmartwychwstania Pańskiego ponad Świętami Bożego Narodzenia.
A tu proszę, w angielskim nazwa tych świąt pochodzi od pogan.
No ale co się dziwić, skoro kilkaset lat temu Henryk VIII pokłócił się z papieżem Klemensem VII na tyle, że ten wykluczył go z kościoła i obciążył klątwą.
Na co król Anglii odpowiedział zakładając własny kościół.
Czyli kim się stali jak nie poganami?
Historia - historią...
Czas przygotowań przedświątecznych trwa.
Jajka zafarbowane, baranek upieczony.
Jutro tylko drobne porządki i oczywiście święcenie jajek!
Pamiętam z dzieciństwa jak brałem mazaki i na jajkach malowałem to co akurat siedziało mi w głowie.
Czy ktoś jeszcze maluje lub szkrobie na jajkach?
U nas ta tradycja trwa.
I choć nie mam już takiej fantazji, używam nożyka zamiast farbek i bardziej traktuję to jako obowiązek aniżeli zabawę to uważam, że podtrzymywanie tradycji jest bardzo ważne.
Dzięki nim podtrzymujemy poczucie tożsamości narodowej.
A najbardziej odczuwamy odrębność naszej kultury w momencie gdy w Polsce mamy okazję porozmawiać z obcokrajowcem, który jest nas ciekaw.
Czy nie napawamy się wtedy dumą?
Czy nie mamy ochoty pochwalić się naszą długą historią, regionalnymi potrawami i gwarami?
Ale musimy nasze wartości pielęgnować i nie zapominać o nich.
Dlatego oświadczam, że jutro z dumą będę "szkrobał" sobie po jajkach ;)
I to żaden eufemizm!
Jestem hanys i czasem muszę wam o tym przypomnieć :)
Aaa...
Oczywiście wszystkim życzę duchowego przeżycia tych Świąt! :)
Wykorzystajcie ten czas!

środa, 8 kwietnia 2009

Zęby

Mięciutki chlebek, częste popijanie, drobne kawałki, długi czas spożycia.
To tylko niektóre i w dodatku mniej bolesne skutki noszenia aparatu!
Ale co zrobić?
Chce się być pięknym to trzeba cierpieć.
Przewidywany czas kuracji: 1,5 roku.
Ale oczywiście jak ze wszystkim i tym razem musiało być coś nie tak.
W pierwszy dzień, zaraz po założeniu nic nie jadłem przez 5h.
Bałem się, że może klej jeszcze nie wysechł.
Dlatego dopiero przed snem zrobiłem sobie małą kromeczkę z żółtym serem.
Zjedzenie jej zajęło mi 10min.
Było to dla mnie naprawdę ciekawe doświadczenie.
Ale po co się tak starałem, bałem i uważałem jeśli po wszystkim okazało się, że brakuję mi na szóstce zamka.
Pani doktor przestrzegała, że mogą się odkleić, ale nie podejrzewałem, że w 1-szym dniu i że połknę go nic nie czując.
Ale szybko dało się naprawić.
Co do wyjazdu do Szkocji - jesteśmy na etapie poszukiwań ubezpieczalni, która podejmie się odpowiedzialności ubezpieczenia nas.
Generowana jest dla nas specjalna umowa, ponieważ nasza branża jest dość nietypowa.
A ryzyko w przypadku niepowodzenia ogromne.
Jeśli by ktoś miał ochotę pooglądać nas to polecamy się serdecznie :)
Urodziny, wesela, chrzciny, komunie, imieniny.
Każda okazja może być dobra :)
A co w pracy?
Dzisiaj np. w serwisie siedzimy i oglądamy wiosnę za oknem.
Właśnie, może ktoś ma ochotę zakupić sobie kasę? ;)
Dajcie nam pracę! :)

czwartek, 2 kwietnia 2009

Wiosna!

I w końcu po długich wyczekiwaniach.
Po trudach zimy, mrozów i gołoledzi.
Nadeszła wiosna!
Jak to możliwe, że w ciągu jednego dnia potrafimy odsyskac siłę i energię, która sprawia, że znowu chcemy życ?
Wprawdzie da się to wytłumaczyc w sposób biologiczny.
Każdy zapewne słyszał, że promienie słoneczne wytwarzają w naszym organizmie tzw. hormony szczęścia.
Dla mnie jednak wiosna to coś więcej niż biologia i chemia.
Wiosna daje nadzieje, wiarę i przywraca marzenia.
Ile jest rzeczy, które przez ostatnie miesiące odkładaliśmy do wiosny?
A miłośc?
Ach... Zakochani, zauroczeni.
Dziewczynki słabiej biją chłopców, chłopcy mniej nienawidzą dziewczynek.
Bo czy jest coś romantyczniejszego od spaceru po lesie, gdzie wszystko budzi się do wiosny a ptaki przygrywają?
Scena rodem z disneyowskiej komedii romantycznej, ale chyba każdy czasem chciałby się tak odprężyc.
Pomarzyc można, a rzeczywistośc biegnie swoim rytmem.
Wczoraj spędziłem 1,5h u dentysty i zostawiłem u niego 250zł.
Do tego ostatnio mam tak mało czasu, że dom traktuję jak hotel, gdzie mogę się przespac i czasem coś zjeśc.
A wiadomo, że na dłuższą metę każdy jest takim czymś zmęczony.
Za niedługo Święta - znów nabiorę nowych sił.
Póki co perspektywa mycia okien mnie przeraża ;)

niedziela, 22 marca 2009

Przepraszam

Bardzo długi zastój spowodowany natłokiem zajęć.
Od czego tu zacząć? ;)
Zostałem doradcą finansowym.
Zdałem egzamin, przeszedłem okres próbny i teraz rozpoczęła się moja zabawa.
Świadomie używam słowa zabawa, bo chce to traktować jak coś co będzie sprawiało mi przyjemność.
Nadal jestem serwisantem kas fiskalnych bo ta praca też sprawia mi dużą satysfakcję.
Odziedziczyłem Nexusa po rodzicach.
Tata kupił sobie Mazdę 2 (piękny samochód), a ja z Januszem dostaliśmy Nexie.
Dlaczego piszę Nexusa? Bo jak w towarzystwie szybko się to wypowie to brzmi jak Lexus ;)
Dzisiaj pojechaliśmy męską ekipą na narty.
Ja, moich 3 braci, tata, kuzyn i jego szwagier.
Zabawa udana!
Starsi bracia musieli sobie przypomnieć sztukę zjeżdżania na nartach, ale szybko im to poszło, więc wspólnie dokazywaliśmy na stoku.
Przygotowania do wyjazdu do Szkocji wrą.
Wczoraj zapłaciłem prawie tysiąc za same bilety lotnicze.
Sporo, ale muszę dodać, że ja będę miał podróż z przygodami.
Ponieważ 27lipca jadę z rodzicami do Bułgarii na tydzień.
Oni tam zostają, a ja 4 sierpnia lecę do Londynu.
W Londynie przesiadka i prosto do Edynburga.
Można więc spokojnie stwierdzić, że przelecę w tym roku całą Europę! ;)
Zapraszam na naszą oficjalną stronkę:
www.hinohikari.tk
Znajdziecie tam nasze zdjęcia, teledysk i krótki opis nas :)
Na razie tyle, postaram się już nie robić tak długich przerw.
Jestem trochę zmęczony więc chyba się położę :)

sobota, 14 lutego 2009

Walentynki...

Święto zakochanych.
Dlaczego większość ludzi tylko w ten dzień wyznaje sobie miłość?
Kupuje prezenty, przygotowuje niespodzianki.
A przecież miłość powinno okazywać sobie każdego dnia i bez powodu.
Owszem sam też każdego roku miałem w głowie tysiące pomysłów jak spędzić ten dzień.
Muszę się jednak usprawiedliwić, że w moim przypadku nie potrzebowałem specjalnego dnia na takie szaleństwa.
Czy za kilkanaście lat nadal będzie nam się chciało okazywać swoją miłość publicznie?
Niezapomnianym obrazkiem, jaki mogłem zobaczyć pewnego dnia na ulicy, była para dwóch staruszków (kobiety i mężczyzny) idących sobie wolno chodnikiem.
Mieli na pewno grubo po 70-ce i nic by w nich nie było ciekawego gdyby nie to, że szli ze sobą trzymając się za ręce jak nastolatkowie ze splecionymi palcami.
Dla nich nie liczył się czas, szli bardzo wolno.
Oni nie przejmowali się korkami na drodze, spadkiem cen waluty euro albo wzrostem PKB.
Mieli siebie...
Chyba każdy chciałby dożyć tylu lat przy boku ukochanej osoby.
Życzę każdemu z was, aby wasza miłość kwitła i przetrwała próbę lat i cierpień! :)

czwartek, 12 lutego 2009

Włamywacze!

Stare samochody mają swój urok.
Są tanie i mało wymagające.
Ale czasem ostro potrafią dokopac właścielowi.
Odwiedził mnie wczoraj Zel i Roshi.
Ponieważ Mati zapomniał laptopa postanowiliśmy inaczej niż zwykle spędzic noc.
Wygrzebałem z zakamarków komody stare karty od taty i rozpoczęliśmy grę w remika.
Następnie rozegraliśmy pełną emocji partyjkę w pokera (na plastikowe żetony).
Nagle zorientowaliśmy się, że jest już 3 w nocy, czy jak kto woli: nad ranem.
Każdy z nas ma obowiązki, dlatego uznaliśmy, że pora kończyc i udac się w kimono.
Odprowadziłem chłopaków do drzwi, ale ponieważ Nelson zostawił w holu niespodziankę musiałem uporac się z toksynami.
Zastanawiało mnie tylko dlaczego Zel i Roshi jeszcze nie odjechali.
Mało mieli czasu na pogawędkę?
Zaintrygowało mnie to na tyle, że narzuciłem na siebie płaszcz, ubrałem buty i wyszedłem do nich.
Okazało się, że w 12-letniej Nexi od Zela zamarzły zamki!
No to sięgnąłem po sprawdzone mi sposoby (przypomnę, że w Seacie nie raz musiałem przez bagażnik wchodzic) i najpierw podgrzaliśmy klucz.
Marny efekt.
Wróciłem się więc do domu i wyszperałem odbrażacz do zamków.
W tym przypadku udało mi się jedynie połamac końcówke z pojemniczka.
Ponownie udałem się do domu, tym razem w celu bezszelestnego wyniesienia z sypialni rodziców suszarki do włosów.
Pociągnęliśmy przedłużacz i grzaliśmy... 15min.
Nie trudno się domyślic, że i to nie przyniosło skutku.
Problem tkwił w tym, że Michał stanął na wyjeżdzie z garażu.
A mój tata na 6 do pracy jeździ.
Musieliśmy więc coś zrobic, tak aby umożliwic mu wyjazd.
Braliśmy pod uwagę wezwanie lawety, bądź ślusarza, jednak męski honor nie pozwolił nam na skorzystanie z pomocy, więc kombinowaliśmy dalej.
W międzyczasie Mike zdąrzył porządnie skrzywic klucz, kręcąc nim bezlitośnie w zamku.
Przypomniały mi się stare czasy, gdy z kolegami przestawialiśmy maluchy.
Wprawdzie Nexia waży jakieś 3razy więcej, ale czy mieliśmy inne wyjście?
Ręczny był zaciągnięty, a do tego samochód był na biegu.
Dlatego rozstawiliśmy się w ustawieniu dwa na jeden, tzn. jeden pchał, dwóch ciągnęło i kurczowo ściskając nadkola Nexi, powoli, stopniowo przesuwaliśmy ją w BOK!
W sumie przestawiliśmy ją o ponad metr, tak aby tata mógł już spokojnie wyjechac.
Wiecie, że mózg człowieka najbardziej kreatywny jest chyba o 4 nad ranem?
Nie poprzestaliśmy na jej przesunięciu, uparliśmy się, że musimy ją otworzyc.
Na szczęście w tym aucie szyby same lekko opadają.
Podważając brechą udało nam się spuścic szybę robiąc około centymetrową szparkę.
Znowu ruszyłęm w kierunku domu w poszukiwaniu czegoś co mogłoby się przydac.
Najpierw próbowaliśmy chwycic grzybek przy drzwiach drutem i pociągnąc do góry, otwierając drzwi.
Nie wypaliło.
Kolej przyszła na słuchawki! A dokładniej na kabel ze słuchawek.
Musicie wiedzięc, że każda z tych operacji zajmowała nam około 15min, dlatego robiło się coraz... wcześniej.
Kabel też nie chciał się zapętlic dookoła grzybka.
Wtedy Roshi rzucił hasłem, że ma pomysł, rodem z sensacyjnych filmów, ale... nie mamy sprzętu :]
Równie dobrze mógł powiedziec, że drzwi trzeba otworzyc kluczem.
Ale przedstawił nam swoją wizję, ruszyłem znów w ciemną strefę piwnic i udało mi się zmontowa sprzęt o jakim Mati mówił...
Kolejne 15min spędzone na wykonaniu planu, ale... UDAŁO SIĘ!
Drzwi zostały otwarte.
Michał zadowolony wsiadł do pojazdu i z szerokim uśmiechem stwierdził, że ni ch**a, nie da się odpalic!
Ręcę opadły, nastrój ogarnął nas grobowy.
Nie straciliśmy jednak weny. Wiąłem pokrzywiony klucz do warsztatu i brutalnie potraktowałem go oburącz ściskając młotek!
Samochód odpalił!
Godzina: 5:05 - mój tata właśnie wstawał do pracy.
Zmęczeni i zmarznięci, ale szcześliwi i usatysfakcjonowani rozeszliśmy się, a raczej rozjechaliśmy do domów!
Polak potrafi!
A rano do pracy... oj ciężko było wstac!
Za to jest znowu co opowiadac.
Bo takich dwóch jak nas trzech to ani jednego! ;)

środa, 11 lutego 2009

Lata lecą!

Nie będę wracał pamięcią wstecz.
Nie będę was męczył melancholijnymi przemyśleniami o minionym czasie swobody i sielanki.
Trzeba patrzeć w przyszłość!
Kilka tygodni temu spotkałem się z przedstawicielem finansowym w sprawie polisy ubezpieczeniowej.
Myślę już od dobrych dwóch lat o tym, żeby zacząć opłacać składkę, która miałaby przynosić mi zyski w przyszłości.
Kilka ofert zostało mi już złożonych.
Wszystkie odrzuciłem. Nie odpowiadały moim wymaganiom.
Jednak zorientowałem się w tej kwestii na tyle, że bez problemu dyskutowałem z doradcami i konkretnie mogłem się określić w tym czego wymagam.
Spodobało się to chyba tej ostatnie kobiecie, bo po kilku dniach od mojej rozmowy z nią zadzwonił do mnie telefon z zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną.
Pomyślałem, że nie zaszkodzi mi spotkać się z nią, więc pojechałem na spotkanie.
Bardzo sympatyczna kobieta.
Opowiedziałem jej o sobie, o tym czym się zajmuję i jakie mam plany na przyszłość.
Szczególnie zainteresowało ją moje hobby kręcenia ogniem.
Połowę rozmowy opowiadałem jej jak to się zaczęło.
Powiedziała, że mam zadzwonić na drugi dzień do sekretariatu firmy z pytaniem o rezultat rozmowy.
Okazało się, że przeszedłem dalej.
Teraz czekała mnie rozmowa z samym dyrektorem.
Sekretarka umówiła mnie na 17:20, dyrektor dopiero o 18:15 raczył mnie przyjąć w swoim gabinecie.
Czas stracony w poczekalni wykorzystałem czytając notatki z logiki.
Rozmowa z dyrektorem wyglądała podobnie jak pierwsza.
Opowiedziałem o sobie i znowu zainteresowanie wzbudziłem swoim hobby.
Bardzo fascynowała go sztuka plucia ogniem.
Wytłumaczyłem mu pobieżnie jak się pluje i jak nauczyć się to robić i znowu usłyszałem, że mam zadzwonić na drugi dzień.
Czyli... dzisiaj. O godzinie 13:05 zadzwoniłem i dowiedziałem się, że...
Chcą mnie jako pracownika!
Jutro mam wstawić się w "odzieniu biznesowym" w siedzibie firmy w celu odbycia seminarium wprowadzającego.
Nachodzi mnie pytanie: spodobałem się im jako osoba czy bardziej jako fascynat nietypowego zajęcia.
Nie wiem czy mam ochotę podejmować taki obowiązek jakim jest doradzanie klientom w sferze finansów...
Zobaczymy co mi jutro będą opowiadać :)

czwartek, 5 lutego 2009

Ostatnie dni.

W sobotę praca na imprezie karnawałowej.
Powrót o 3 w nocy.
A niedziela na nartach!
Z kim? Z rodzicami!
Jesteście w szoku? Bo ja też byłem :)
Mój tatuś (53l.) po raz pierwszy założył buty narciarskie i zapiął się w narty!
To nie koniec rewelacji!
Był na tyle pojętnym uczniem, że w mik połapał się w tej sztuce i zaczął lepiej jeździć niż moja rodzicielka, która jeździ już od kilku sezonów...
Poniedziałek nauka. Wtorek nauka, bo wieczorem egzamin...
Jeśli wszystko poszło dobrze, została mi już tylko logika! :)
Logicznie rzecz biorąc jest to łatwe, trzeba tylko zacząć logicznie myśleć! :)

sobota, 31 stycznia 2009

Łacina.

Egzamin z łaciny mam za sobą.
I mam nadzieję, że był to jedyny i już ostatni egzamin z tego przedmiotu.
Wyniki 7lutego.
Jeszcze tylko dwa przedmioty i koniec.
Z czego jeden to logika...
Pełen optymizmu i nadziei szedłem na pierwszy wykład z tego przedmiotu.
Jakież było moje rozczarowanie gdy wykładowca okazał się nudny, a przedmiot nie tak interesujący jak wskazywałaby na to nazwa.
Muszę jakoś przez to przebrnąć!
Jeśli ktoś chciałby ze mną pogadać przez Skype, to jest problem...
Nelson rozłożył moje słuchawki na części pierwsze :/
Na szczęście wczoraj jak mieliśmy z Zelem "camperowy" wieczór spał spokojnie i nie dawał się we znaki.
Już mija tydzień jak go mam i czuję się trochę zmęczony, ale nie mogę narzekać.
Podjąłem się takich obowiązków, więc muszę je wypełniać bez marudzenia.
Teraz szybkie porządki, a wieczorem do pracy...

czwartek, 29 stycznia 2009

Obowiązki!

Kupiłem psa, rasa Labrador.
Wabi się Nelson i można powiedzieć, że sam sobie wybrał to imię.
Z około 20 proponowanych przeze mnie i mamę tylko na to zareagował.
Historia z psem jest w ogóle zagmatwana, ale to żadna nowość, że u mnie nic nie może być normalne.
Nosiłem się z zamiarem kupna labradora już od dawna.
Ale jak tu przekonać rodziców?
Pół roku temu dowiedziałem się, że znajoma będzie miała możliwość załatwić tanio psa tej rasy.
Powiedziała, że mam się szykować na styczeń.
Minęły jednak dwa kwartały a wieści o psie jak nie było tak nie ma.
Przypadkowo krążąc po NK zauważyłem, że koleżanka z czasów podstawówki ma w swoim profilu zdjęcia małych szczeniąt.
Napisałem do niej, uzgodniliśmy cenę i ustawiliśmy termin odbioru na niedzielę 25 stycznia.
Ale nadal pozostała kwestia uświadomienia rodziców...
Niestety nie miałem nawet możliwości: brak czasu i odwagi.
Postawiłem więc ich przed faktem dokonanym.
Mama miała akurat dyżur na ośrodku, młodszy brat pojechał w odwiedziny do starszego brata, w domu został tylko tata.
Wszedłem z Nelsonem na rękach do domu, zapytałem taty czy siedzi i dopiero wtedy wszedłem do salonu.
Kamień spadł mi z serca gdy na twarzy taty pojawił się uśmiech jakby dopiero co odebrał z salonu nowy samochód. Wyściskał psa, wypytał o szczegóły i stwierdził, że życzy mi powodzenia w rozmowie z mamą.
Zapakowałem się z psem do samochodu i pojechałem na Łaziska.
Mama nie wierzyła w to co widzi, popukała się w czoło i oznajmiła, że chyba zwariowałem. Nie chciała go nawet pogłaskać, ale już widziałem po niej, że Nelson kupił ją swoim niewinnym wyglądem.
Na drugi dzień, gdy poszedłem do pracy, mama została z nim sama w domu, przeżywałem stres jak na dzień przed maturą.
Ale gdy wróciłem do domu i widziałem z jaką radością opowiada mi o jego wygłupach uspokoiłem się totalnie.
Nelson jest już kochany przez wszystkich i pomimo tego, że kopie mi właśnie w obudowę komputera, nie oddałbym go za żadne skarby.
Ale ile jeszcze męk i prób wychowania go przede mną...
Acha, byłem ostatnio na dwóch imprezach.
W sumie nic dziwnego gdyby nie fakt, że były to dwie całonocne imprezy pod rząd.
Na obydwóch jednak bawiłem się do końca i nie szczędziłem nóg! :)
Partnerkom dziękuję!
Dzięki wam mam co miłego wspominać, przynajmniej do kolejnej imprezy :P

środa, 21 stycznia 2009

Staż!

Od poniedziałku jestem zatrudniony na zasadzie stażu...
Na początek na pół roku do przodu, później z możliwością przedłużenia na rok.
Nawet mi to odpowiada, będę miał opłacone wszystkie stawki zdrowotne, przysługuje mi 2 dni urlopu na miesiąc.
Nie wiem ile będę zarabiał, bo na pewno nie zostawi mnie szef z samą podstawą ;)
Na treningach zaczęliśmy ćwiczyć układ.
Nie mam jeszcze pomysłu na piosenkę, wiem jak ma brzmieć, ale muszę znaleźć coś odpowiedniego co będzie pasowało mi do rytmu...
Mało mam ostatnio czasu na cokolwiek...
Trochę mnie to męczy, ale lepsze to niż nudzić się i czekać na zbawienie.
Nawet teraz piszę notkę z laptopem na kolanach, siedząc w salonie z moim Filipkiem na kolanie, ale tak dawno nie pisałem, że aż mi głupio...
Może później napiszę więcej :)

czwartek, 15 stycznia 2009

Bo narty... to nie był jej sport!

Tytuł ze specjalna dedykacją dla Michała!
No byliśmy w niedzielę na nartach w Wiśle Soszów!
Rewelacyjne warunki!
4-osobowe krzesełka i ładnie naśnieżone stoki.
Ja to niestety mam pecha.
Potrafię kilka godzin się nie wywracać, ale jak już zaliczę glebę to taką, że wióry lecą.
W Szczyrku przetarłem nowe spodnie, a teraz w niedzielę wryłem się nartami w ziemię tak, że zatrzymałem się kilka metrów od nich z wybitym barkiem.
Bark szybko wskoczył, ale ból do teraz odczuwam...
A wszystko przez to, że Michałowi wyskoczył jakiś dzieciak, zdążył jednak wyhamować i zatrzymał się przed nim, ja widząc siedzącego na śniegu Michała z jakimś dzieckiem między nogami pomyślałem sobie, że coś się stało i chcąc się zatrzymać a przy tym nie wjechać w nich zrobiłem coś dziwnego, czego nie potrafię nawet opisać. Efekt osiągnięty, ale jakość fatalna! :D
Muszę sobie kupić w końcu własny sprzęt!
A obecnie uczę się Historii Prawa...
Nie jest to nawet nudne, ale sporo tego :/
idę sobie zrobić kawę i wracam do nauki :)

piątek, 9 stycznia 2009

Fiat 126p.

To, że era maluchów z oblepioną tylną szybą napisałem Pionier, wypełnionych w dodatku dresami, skończyła się, to nie nowość.
A nawet w tamtych czasach, być przepuszczonym na pasach przez taki pojazd to była rzadkość.
Ja dzisiaj doznałem takiego zaszczytu.
Najpierw zdziwił mnie fakt, że maluch w taki mróz jechał ulicą.
Ale jeszcze większego szoku dostałem, gdy ten maluch zatrzymał się dla mnie na pasach a w środku siedział ogromny łysy ziomek.
Wprawdzie napisu na szybie nie miał, ale i tak wzbudziło to u mnie jakieś wspomnienia.
Przeczytałem dzisiaj w internecie taką historię:
Idę sobie przez park i widzę, że kilkadziesiąt metrów ode mnie paczka dresów złapała jakiegoś typka i rzuciła nim w zaspę śniegu. Myślę sobie, że za chwilę go zleją do nieprzytomności, a oni tylko: co się k*** patrzysz głupio? Rób aniołki!
No a kawał o troskliwej grupie społecznej już chyba każdy zna:
która grupa jest najbardziej opiekuńcza?
Dresy, bo zawsze zapytają czy masz jakiś problem!
Dobrze znać takich ludzi, bo to nie są wcale złe chłopaki, ale lepiej im nie podskakiwać.
Satelita się ciągle kręci na dachu i co drugi dzień muszę wychodzić i ją na nowo ustawiać, a przez ten mróz i śnieg nie mam możliwości zabezpieczenia jej na tyle, żeby unieruchomić ją na stałe...
Niezły hardcore wychodzić tak o 21 na oblodzony dach.
I to w dodatku przez balkon, bez żadnej drabiny ani asekuracji!
Może zacznę trenować Parkour :D
Wtedy mógłbym tak jak David Belle zarabiać tym występując w filmach ;)

czwartek, 8 stycznia 2009

Się dzieje.

Nie wiem od czego zacząć...
Może po kolei:
Urodziła mi się bratanica.
Kornelka...
Krzysiu w ogóle zakręcony.
Nie dość, że pisał na mój stary numer kom. to jeszcze napisał sms o treści "możesz mi przywieść aparat?"
Nie dość, że przeczytałem tego sms-a po godzinie to jeszcze nie do końca zrozumiałem, bo termin był na około 18...
Ale jakoś po 9 dostałem sms-a: "już po".
I wtedy wpadłem w konsternację...
Od razu zadzwoniłem i okazało się, że urodziła.
Zdrową, ładną dziewczynkę!
Radość ogromna, bo to pierwsza "Jurowiczka" w domu ;)
Wszyscy sobie tylko zadają pytanie, kto będzie chrzestnym.
Ja już dziękuję. Jednego chrześniaka mam.
Sprawiedliwość musi być, niech każdy ma jakieś obowiązki i wydatki ;)
Leszek ma Filipka, ja jestem jego chrzestnym, do tego mam studia.
Jedynym niezobowiązanym i w miarę bez wydatków kandydatem jest Janusz!
Może ojcostwo (chrzestne) wyjdzie mu na dobre ;)
Kolejne:
sprzedałem Seata!
Ale nigdy nie pomyślałbym, że pójdzie mi to tak szybko!
Rano o godzinie 9 wystawiłem go na allegro.
Do 11 miałem około 10 telefonów od zainteresowanych klientów.
O godzinie 12 miałem już pieniądze w kieszeni i podpisaną umowę...
Ale to nie koniec historii....
Najlepsze było to, że po jakichś 40 minutach wszedłem na allegro, żeby usunąć ofertę z allegro i wyobraźcie sobie jakie było moje zdziwienie gdy się okazało, że w tym samym czasie jakiś koleś kupił seata przez funkcję "kup teraz"!
I to za moją zawyżoną cenę!
Ja nie chciałem za niego dużo, bo kupiłem go po znajomości.
Trochę do niego włożyłem i chciałem tyle, żeby wyrównało mi się wszystko co na niego wyłożyłem i żeby zostało mi trochę na opłacenie studiów. Poza tym wiem, że sporo do niego trzeba jeszcze włożyć, bo samochód po 12 latach potrzebuję troszkę zainteresowania.
Mnie na to nie było stać.
No i sprzedałem Seata dwa razy! :D
Ale zadzwoniłem do kolesia z allegro i jakoś się dogadaliśmy...
Do tego w poniedziałek dostanę umowę o pracę...
Tzn. to nie do końca etat, bardziej na zasadzie stażu.
Ale wynagrodzenie mam dostawać normalne i wszystkie składki mają mi być opłacane, więc cóż mi więcej trzeba?
Chcę zarabiać tyle, żeby opłacić swoje studia i drobne wydatki...
Co się jeszcze stało?
Masę innych rzeczy!
Moja rodzicielka odprawiała w niedzielę urodziny.
Zrobiłem mały pokaz fireshow dla rodziny i wszyscy byli pod wrażeniem
Kelner przyszedł do mnie później po numer i z propozycją współpracy.
Może udałoby się zarobić czasem kilka złotych na okazjonalnych imprezach...
Ech... czas tak szybko ucieka, że sam się czasem we wszystkim gubię.
Czas sesji... mam sporo do czytania.
Historia to akurat przyjemność, gorzej z łaciną...

niedziela, 4 stycznia 2009

Coś o sylwestrze.

Zacznę tak od końca, ale to mi pierwsze przychodzi na myśl.
W piątek rano zaczęliśmy się pakować.
Do 12 mieliśmy opuścić pokoje.
Spakowałem się jako pierwszy i zniosłem torby na dół do świetlicy.
Patrzę, a tam już leżą jakieś torby. No to położyłem moje obok nich i tak powoli każdy zaczął kłaść torby w tym miejscu.
Pod koniec zrobiła się już niezła góra tych bagaży.
Następnie zaczęliśmy z Grzegorzem pakować do samochód, wszystko jak leci.
Ja załadowałem cały bagażnik i tylne siedzenie, G. też miał zawalony cały bagażnik.
Zjedliśmy śniadanie, ubraliśmy się i poszliśmy na spacer.
Po południu wsiedliśmy w samochody i wyruszyliśmy do domu.
Od Szczyrku aż do Bielska korek.
Samochód za samochodem ciągnął się powoli.
W końcu, gdy byliśmy już pod Bielskiem odbieram telefon od Grzegorza, który mi oznajmia, że dzwoniła do niego właścicielka pensjonatu i podobno spakowaliśmy dwie torby dopiero co przybyłych gości! :D
Okazało się, że ja mam jedną torbę a Grzegorz drugą! :]
Co nam pozostało?
Zawrócić jednym samochodem i odwieźć podkradzione bagaże ;)
Padło na mnie, bo Grzegorz miał 5 osób, a ja tylko dwie, więc nie było sensu, żeby wszyscy jechali.
Oni pojechali do Mc a ja z powrotem zanurkowałem w korek samochód, tym razem w drugą stronę.
Przerażał mnie tylko fakt, że korek w stronę Bielska nie maleje a wręcz przeciwnie...
No i słusznie się obawiałem.
Ponowna trasa w stronę domu była jeszcze dłuższa, a przynajmniej bardziej się przeciągnęła w czasie...
Jadąc za pierwszym razem zastanawiałem się czy czegoś nie zapomnieliśmy, ale nigdy bym nie wpadł na to, że wzięliśmy za dużo! :)

sobota, 3 stycznia 2009

Nowy Rok.

Urlop minął.
Tak szybko przeleciało, że nawet nie zauważyłem kiedy trzeba było się już pakować...
5 dni na nartach. Od rana do wieczora.
Pogłębiłem swoje pseudo umiejętności narciarskie i chyba zaraziłem kilka osób nową pasją.
Wybaczcie mi proszę jeśli byłem marudnym i mało cierpliwym nauczycielem ;)
Wszystko było ok, tylko łóżko jakieś za krótkie...
Mam tyle do opisania, że nie wiem od czego zacząć.
Właśnie wróciłem z uczelni i jestem padnięty...
Nie wiem kiedy odpocznę :/