sobota, 14 lutego 2009

Walentynki...

Święto zakochanych.
Dlaczego większość ludzi tylko w ten dzień wyznaje sobie miłość?
Kupuje prezenty, przygotowuje niespodzianki.
A przecież miłość powinno okazywać sobie każdego dnia i bez powodu.
Owszem sam też każdego roku miałem w głowie tysiące pomysłów jak spędzić ten dzień.
Muszę się jednak usprawiedliwić, że w moim przypadku nie potrzebowałem specjalnego dnia na takie szaleństwa.
Czy za kilkanaście lat nadal będzie nam się chciało okazywać swoją miłość publicznie?
Niezapomnianym obrazkiem, jaki mogłem zobaczyć pewnego dnia na ulicy, była para dwóch staruszków (kobiety i mężczyzny) idących sobie wolno chodnikiem.
Mieli na pewno grubo po 70-ce i nic by w nich nie było ciekawego gdyby nie to, że szli ze sobą trzymając się za ręce jak nastolatkowie ze splecionymi palcami.
Dla nich nie liczył się czas, szli bardzo wolno.
Oni nie przejmowali się korkami na drodze, spadkiem cen waluty euro albo wzrostem PKB.
Mieli siebie...
Chyba każdy chciałby dożyć tylu lat przy boku ukochanej osoby.
Życzę każdemu z was, aby wasza miłość kwitła i przetrwała próbę lat i cierpień! :)

czwartek, 12 lutego 2009

Włamywacze!

Stare samochody mają swój urok.
Są tanie i mało wymagające.
Ale czasem ostro potrafią dokopac właścielowi.
Odwiedził mnie wczoraj Zel i Roshi.
Ponieważ Mati zapomniał laptopa postanowiliśmy inaczej niż zwykle spędzic noc.
Wygrzebałem z zakamarków komody stare karty od taty i rozpoczęliśmy grę w remika.
Następnie rozegraliśmy pełną emocji partyjkę w pokera (na plastikowe żetony).
Nagle zorientowaliśmy się, że jest już 3 w nocy, czy jak kto woli: nad ranem.
Każdy z nas ma obowiązki, dlatego uznaliśmy, że pora kończyc i udac się w kimono.
Odprowadziłem chłopaków do drzwi, ale ponieważ Nelson zostawił w holu niespodziankę musiałem uporac się z toksynami.
Zastanawiało mnie tylko dlaczego Zel i Roshi jeszcze nie odjechali.
Mało mieli czasu na pogawędkę?
Zaintrygowało mnie to na tyle, że narzuciłem na siebie płaszcz, ubrałem buty i wyszedłem do nich.
Okazało się, że w 12-letniej Nexi od Zela zamarzły zamki!
No to sięgnąłem po sprawdzone mi sposoby (przypomnę, że w Seacie nie raz musiałem przez bagażnik wchodzic) i najpierw podgrzaliśmy klucz.
Marny efekt.
Wróciłem się więc do domu i wyszperałem odbrażacz do zamków.
W tym przypadku udało mi się jedynie połamac końcówke z pojemniczka.
Ponownie udałem się do domu, tym razem w celu bezszelestnego wyniesienia z sypialni rodziców suszarki do włosów.
Pociągnęliśmy przedłużacz i grzaliśmy... 15min.
Nie trudno się domyślic, że i to nie przyniosło skutku.
Problem tkwił w tym, że Michał stanął na wyjeżdzie z garażu.
A mój tata na 6 do pracy jeździ.
Musieliśmy więc coś zrobic, tak aby umożliwic mu wyjazd.
Braliśmy pod uwagę wezwanie lawety, bądź ślusarza, jednak męski honor nie pozwolił nam na skorzystanie z pomocy, więc kombinowaliśmy dalej.
W międzyczasie Mike zdąrzył porządnie skrzywic klucz, kręcąc nim bezlitośnie w zamku.
Przypomniały mi się stare czasy, gdy z kolegami przestawialiśmy maluchy.
Wprawdzie Nexia waży jakieś 3razy więcej, ale czy mieliśmy inne wyjście?
Ręczny był zaciągnięty, a do tego samochód był na biegu.
Dlatego rozstawiliśmy się w ustawieniu dwa na jeden, tzn. jeden pchał, dwóch ciągnęło i kurczowo ściskając nadkola Nexi, powoli, stopniowo przesuwaliśmy ją w BOK!
W sumie przestawiliśmy ją o ponad metr, tak aby tata mógł już spokojnie wyjechac.
Wiecie, że mózg człowieka najbardziej kreatywny jest chyba o 4 nad ranem?
Nie poprzestaliśmy na jej przesunięciu, uparliśmy się, że musimy ją otworzyc.
Na szczęście w tym aucie szyby same lekko opadają.
Podważając brechą udało nam się spuścic szybę robiąc około centymetrową szparkę.
Znowu ruszyłęm w kierunku domu w poszukiwaniu czegoś co mogłoby się przydac.
Najpierw próbowaliśmy chwycic grzybek przy drzwiach drutem i pociągnąc do góry, otwierając drzwi.
Nie wypaliło.
Kolej przyszła na słuchawki! A dokładniej na kabel ze słuchawek.
Musicie wiedzięc, że każda z tych operacji zajmowała nam około 15min, dlatego robiło się coraz... wcześniej.
Kabel też nie chciał się zapętlic dookoła grzybka.
Wtedy Roshi rzucił hasłem, że ma pomysł, rodem z sensacyjnych filmów, ale... nie mamy sprzętu :]
Równie dobrze mógł powiedziec, że drzwi trzeba otworzyc kluczem.
Ale przedstawił nam swoją wizję, ruszyłem znów w ciemną strefę piwnic i udało mi się zmontowa sprzęt o jakim Mati mówił...
Kolejne 15min spędzone na wykonaniu planu, ale... UDAŁO SIĘ!
Drzwi zostały otwarte.
Michał zadowolony wsiadł do pojazdu i z szerokim uśmiechem stwierdził, że ni ch**a, nie da się odpalic!
Ręcę opadły, nastrój ogarnął nas grobowy.
Nie straciliśmy jednak weny. Wiąłem pokrzywiony klucz do warsztatu i brutalnie potraktowałem go oburącz ściskając młotek!
Samochód odpalił!
Godzina: 5:05 - mój tata właśnie wstawał do pracy.
Zmęczeni i zmarznięci, ale szcześliwi i usatysfakcjonowani rozeszliśmy się, a raczej rozjechaliśmy do domów!
Polak potrafi!
A rano do pracy... oj ciężko było wstac!
Za to jest znowu co opowiadac.
Bo takich dwóch jak nas trzech to ani jednego! ;)

środa, 11 lutego 2009

Lata lecą!

Nie będę wracał pamięcią wstecz.
Nie będę was męczył melancholijnymi przemyśleniami o minionym czasie swobody i sielanki.
Trzeba patrzeć w przyszłość!
Kilka tygodni temu spotkałem się z przedstawicielem finansowym w sprawie polisy ubezpieczeniowej.
Myślę już od dobrych dwóch lat o tym, żeby zacząć opłacać składkę, która miałaby przynosić mi zyski w przyszłości.
Kilka ofert zostało mi już złożonych.
Wszystkie odrzuciłem. Nie odpowiadały moim wymaganiom.
Jednak zorientowałem się w tej kwestii na tyle, że bez problemu dyskutowałem z doradcami i konkretnie mogłem się określić w tym czego wymagam.
Spodobało się to chyba tej ostatnie kobiecie, bo po kilku dniach od mojej rozmowy z nią zadzwonił do mnie telefon z zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną.
Pomyślałem, że nie zaszkodzi mi spotkać się z nią, więc pojechałem na spotkanie.
Bardzo sympatyczna kobieta.
Opowiedziałem jej o sobie, o tym czym się zajmuję i jakie mam plany na przyszłość.
Szczególnie zainteresowało ją moje hobby kręcenia ogniem.
Połowę rozmowy opowiadałem jej jak to się zaczęło.
Powiedziała, że mam zadzwonić na drugi dzień do sekretariatu firmy z pytaniem o rezultat rozmowy.
Okazało się, że przeszedłem dalej.
Teraz czekała mnie rozmowa z samym dyrektorem.
Sekretarka umówiła mnie na 17:20, dyrektor dopiero o 18:15 raczył mnie przyjąć w swoim gabinecie.
Czas stracony w poczekalni wykorzystałem czytając notatki z logiki.
Rozmowa z dyrektorem wyglądała podobnie jak pierwsza.
Opowiedziałem o sobie i znowu zainteresowanie wzbudziłem swoim hobby.
Bardzo fascynowała go sztuka plucia ogniem.
Wytłumaczyłem mu pobieżnie jak się pluje i jak nauczyć się to robić i znowu usłyszałem, że mam zadzwonić na drugi dzień.
Czyli... dzisiaj. O godzinie 13:05 zadzwoniłem i dowiedziałem się, że...
Chcą mnie jako pracownika!
Jutro mam wstawić się w "odzieniu biznesowym" w siedzibie firmy w celu odbycia seminarium wprowadzającego.
Nachodzi mnie pytanie: spodobałem się im jako osoba czy bardziej jako fascynat nietypowego zajęcia.
Nie wiem czy mam ochotę podejmować taki obowiązek jakim jest doradzanie klientom w sferze finansów...
Zobaczymy co mi jutro będą opowiadać :)

czwartek, 5 lutego 2009

Ostatnie dni.

W sobotę praca na imprezie karnawałowej.
Powrót o 3 w nocy.
A niedziela na nartach!
Z kim? Z rodzicami!
Jesteście w szoku? Bo ja też byłem :)
Mój tatuś (53l.) po raz pierwszy założył buty narciarskie i zapiął się w narty!
To nie koniec rewelacji!
Był na tyle pojętnym uczniem, że w mik połapał się w tej sztuce i zaczął lepiej jeździć niż moja rodzicielka, która jeździ już od kilku sezonów...
Poniedziałek nauka. Wtorek nauka, bo wieczorem egzamin...
Jeśli wszystko poszło dobrze, została mi już tylko logika! :)
Logicznie rzecz biorąc jest to łatwe, trzeba tylko zacząć logicznie myśleć! :)